Przejdź do głównej zawartości

4. Wszystkie moje ferdydurki.

Czasami są takie dni, że nie mam bladego pojęcia w którym rozdziale Ferdydurke znowu się pojawiłam. Takich dni było więcej za czasów uczęszczania na uczelnię, a ostatnio dzięki mądrze podjętym decyzjom było ich mniej. Toteż kiedy wybrałam się na spacer po mojej dzielnicy z przystankiem po piwo, zostało mi to w miły sposób przypomniane.

Ulica numer jeden, idziemy kilkanaście metrów za grupą przesympatycznych Ukraińców, jeden z nich donośnym, pięknym głosem śpiewa disco polo, disco polo o miłości, disco polo stylizowane na folkową pieśń. Tak bardzo zapomniałam o moich codziennych absurdach, śmiesznostkach i miłych momentach, że nasłuchiwałam przez moment z którego kościoła grają i z jakiej okazji. Pan chłopak Ukrainiec poprawił nam skutecznie humor, pokrzykując radośnie w okolicach pustego rynku różne sympatyczne frazy typu Cześć Polacy!, Ukraina pije wódkę!. Domyślam się, że opis nie oddaje w pełni uroku całej tej sytuacji, ale dodajcie do tego równie urocze, czerwcowe, wieczorowe słońce i wyobraźnia powinna zrobić resztę.
…a tymczasem ileś minut po Ukraińcach, zahaczając po wspomniane wyżej piwo, mijamy księdza z grupą dziewczynek wchodzących do monopolowego. I tutaj już miałam Ferdydurke na całego, bo obrazek zaiste niecodzienny. Ale spokojnie. Kupowali tylko lody i omawiali głośno, że zrobią spaghetti. Nie wiem czy z lodów, ale na pewno spaghetti.

Ostatnio również w moim przybytku skakały korki z gracją tańczących pingwinów, pozbawiając nas elektryczności przez kilka minut co kilka minut. Pan elektryk stwierdził jednoznacznie, że instalacja to zła kobieta była. No i co panie zrobisz.

Zabrałam się też za tak niecodzienne rzeczy jak joga, frutarianizm, język migowy, z czego mam problem w tym ostatnim, bo ze względu na plany w przyszłości powinnam uczyć się amerykańskiego, zaś póki co przyda mi się (jasssne) ten polski. 

I grałam na gitarze nad rzeką, zagłuszana przez techno przeróbki popowych utworów z knajpy po drugiej stronie rzeki. Pustej zresztą.

Mam też mały kryzys malarski. Moje pędzle strzeliły focha i zamiast tańczyć mi na papierze ubrane w farby, odwalają break-dance’a i zamiast kolorowego nieba, pojawia się tekstura przypalonej patelni. Jak żyć w tym ferdydurku.

O i jeszcze jeden kryzys. Muzyczny. Mam wrażenie, że przesłuchałam już całą długość i szerokość mojego gustu muzycznego, sięgnęłam nawet w wysokość, ale nic nie trafia w moje spragnione dobrego folku uszy. Póki co próbuję uratować się last.fm

Z tego całego braku laku nauczyłam się robić najlepszą wegańską pizzę na świecie, która prawdopodobnie przyczyni się do odwiedzin dodatkowych kilogramów. Na szczęście jest joga, bieganie i czerwona herbata. A pizzę zajadam do kolejnych materiałów o fizyce kwantowej, czwartym wymiarze, kosmosie. A potem otwieram podręcznik do nauki języka arabskiego i zachwycam się, jakie to trudne i piękne.
Ot, czerwiec w pigułce.

A tak nawiasem, serdecznie polecam fizykę. 

Komentarze