Czasami są takie dni, że nie mam bladego pojęcia w którym
rozdziale Ferdydurke znowu się pojawiłam. Takich dni było więcej za czasów
uczęszczania na uczelnię, a ostatnio dzięki mądrze podjętym decyzjom było ich
mniej. Toteż kiedy wybrałam się na spacer po mojej dzielnicy z przystankiem po
piwo, zostało mi to w miły sposób przypomniane.
Ulica numer jeden, idziemy kilkanaście metrów za grupą
przesympatycznych Ukraińców, jeden z nich donośnym, pięknym głosem śpiewa disco
polo, disco polo o miłości, disco polo stylizowane na folkową pieśń. Tak bardzo
zapomniałam o moich codziennych absurdach, śmiesznostkach i miłych momentach,
że nasłuchiwałam przez moment z którego kościoła grają i z jakiej okazji. Pan
chłopak Ukrainiec poprawił nam skutecznie humor, pokrzykując radośnie w
okolicach pustego rynku różne sympatyczne frazy typu Cześć Polacy!, Ukraina
pije wódkę!. Domyślam się, że opis nie oddaje w pełni uroku całej tej sytuacji,
ale dodajcie do tego równie urocze, czerwcowe, wieczorowe słońce i wyobraźnia
powinna zrobić resztę.
…a tymczasem ileś minut po Ukraińcach, zahaczając po
wspomniane wyżej piwo, mijamy księdza z grupą dziewczynek wchodzących do
monopolowego. I tutaj już miałam Ferdydurke na całego, bo obrazek zaiste
niecodzienny. Ale spokojnie. Kupowali tylko lody i omawiali głośno, że zrobią
spaghetti. Nie wiem czy z lodów, ale na pewno spaghetti.
Ostatnio również w moim przybytku skakały korki z gracją
tańczących pingwinów, pozbawiając nas elektryczności przez kilka minut co kilka
minut. Pan elektryk stwierdził jednoznacznie, że instalacja to zła kobieta
była. No i co panie zrobisz.
Zabrałam się też za tak niecodzienne rzeczy jak joga,
frutarianizm, język migowy, z czego mam problem w tym ostatnim, bo ze względu
na plany w przyszłości powinnam uczyć się amerykańskiego, zaś póki co przyda mi
się (jasssne) ten polski.
I grałam na gitarze nad rzeką, zagłuszana przez techno
przeróbki popowych utworów z knajpy po drugiej stronie rzeki. Pustej zresztą.
Mam też mały kryzys malarski. Moje pędzle strzeliły focha i
zamiast tańczyć mi na papierze ubrane w farby, odwalają break-dance’a i zamiast
kolorowego nieba, pojawia się tekstura przypalonej patelni. Jak żyć w tym
ferdydurku.
O i jeszcze jeden kryzys. Muzyczny. Mam wrażenie, że
przesłuchałam już całą długość i szerokość mojego gustu muzycznego, sięgnęłam nawet
w wysokość, ale nic nie trafia w moje spragnione dobrego folku uszy. Póki co
próbuję uratować się last.fm
Z tego całego braku laku nauczyłam się robić najlepszą
wegańską pizzę na świecie, która prawdopodobnie przyczyni się do odwiedzin
dodatkowych kilogramów. Na szczęście jest joga, bieganie i czerwona herbata. A
pizzę zajadam do kolejnych materiałów o fizyce kwantowej, czwartym wymiarze,
kosmosie. A potem otwieram podręcznik do nauki języka arabskiego i zachwycam
się, jakie to trudne i piękne.
Ot, czerwiec w pigułce.
A tak nawiasem, serdecznie polecam fizykę.
Komentarze
Prześlij komentarz