Przejdź do głównej zawartości

Posty

4. Wszystkie moje ferdydurki.

Czasami są takie dni, że nie mam bladego pojęcia w którym rozdziale Ferdydurke znowu się pojawiłam. Takich dni było więcej za czasów uczęszczania na uczelnię, a ostatnio dzięki mądrze podjętym decyzjom było ich mniej. Toteż kiedy wybrałam się na spacer po mojej dzielnicy z przystankiem po piwo, zostało mi to w miły sposób przypomniane. Ulica numer jeden, idziemy kilkanaście metrów za grupą przesympatycznych Ukraińców, jeden z nich donośnym, pięknym głosem śpiewa disco polo, disco polo o miłości, disco polo stylizowane na folkową pieśń. Tak bardzo zapomniałam o moich codziennych absurdach, śmiesznostkach i miłych momentach, że nasłuchiwałam przez moment z którego kościoła grają i z jakiej okazji. Pan chłopak Ukrainiec poprawił nam skutecznie humor, pokrzykując radośnie w okolicach pustego rynku różne sympatyczne frazy typu Cześć Polacy! , Ukraina pije wódkę! . Domyślam się, że opis nie oddaje w pełni uroku całej tej sytuacji, ale dodajcie do tego równie urocze, czerwcowe, wieczorow

3. Kiedy jeden moment tworzy sieć kosmosów

Pamiętam taki ważny moment we wczesnym dzieciństwie. Spędzałam czas na beztroskiej zabawie z córką sąsiadki z naprzeciwka. Córka sąsiadki z naprzeciwka charakteryzowała się tym, że grała na skrzypcach. Miałyśmy tak po pięć, sześć lat. Jako radosne, ciekawskie dziecko błagałam koleżankę, by pozwoliła mi potrzymać to piękne drewniane pudełko z patyczkiem. Miliony minut później zdołałam uzyskać jej zgodę, a po kolejnych miliardach udało mi się ją namówić, by zagrała cokolwiek. Umotywowałam to trzeźwym argumentem, że przecież nigdy nie słyszałam dźwięku skrzypiec na żywo. Pamiętam że kazała mi zatkać uszy, bo to głośne jest. Nie zatkałam. W zamian usłyszałam najgłośniejszy, najpiękniejszy dźwięk, jaki mi było dane usłyszeć w moim krótkim wówczas życiu. Po powrocie do domu ogłosiłam iż Matko, Ojcze, pragnę wyrazić pilną potrzebę studiowania tajników gry na skrzypcach . Głęboko wierzyłam, że tak wysokiej rangi argument ukruszy kochające serducha rodzicieli i następnego dnia znajdę się w w

2. A bo ja mieszkam w absurdzie, proszę pana.

Jest sobie dzień. Deszczyk pada od zeszłego wtorku, wiosna w chwale i glorii jesiennej aury. Robię coś w pokoju na laptopie, popijam herbatkę, kawkę, zagryzam jarskim leczem. Przybiega wtem roześmiana współlokatorka oznajmiająca, że koniecznie, ale to  naprawdę bardzo koniecznie muszę to zobaczyć. Ja jestem człowiekiem spokojnym, akceptującym niedogodności losu i nagłe awarie prądu, wody, Internetu w moim mieszkalnym przybytku. Ba, zaakceptowałam nawet sufit na wysokości niecałych dwóch metrów, dzięki czemu mam nieskończony ubaw z moich wysokich znajomych, którzy przybierają u mnie pozę dorodnego Golluma. Podążam za współlokatorką na korytarz przed mieszkaniem, patrzymy na okno w dachu, a raczej jego brak. Patrzymy na pustą dziurę. Wicher tego dnia był tak silny i zdenerwowany, że wyżył się na naszym oknie z gracją i mottem tych panów Po napędzonej przez powyższe wydarzenie karuzeli śmiechu, piszę wiadomość do przyjaciela brzmiącej coś jak tej słuchaj, okno nam wyjebało

1. Zitacka, witam, kłaniam się.

Na wskutek szalejącego u mnie ostatnio cyklonu nowych pomysłów życiowych, rozmyślań na tematy egzystencjalne, kulinarne i językowe, doszło do tego, że wpadłam na pomysł założenia bloga. Kultura wymaga, bym przedstawiła się należycie obecnej bądź przyszłej czytelniczej gawiedzi. Nazywam się Gniewosądka Dębowa i nie, nie jest to moje prawdziwe imię. Nim ktoś poczuje się przez to niezręcznie, spieszę wyjaśniać, że równie niezręczne jest dla mnie operowanie moimi prawdziwymi danymi w tak szalonym świecie jakim jest Internet.  Wolę być Gniewosądką Dębową (jako że jestem fanką słowiańszczyzny i pięknego przydomka tolkienowego Thorina Oakenshielda), która uroczo i miło brzmi. Jest wystarczająco poważna bym mogła od czasu do czasu rzucić błotem w głupotę ludzką, a wystarczająco lekka bym napisała czasem żart o weganach. Tyle o imieniu. Mieszkam w Wielkopolsce, ale urodziłam się na Mazowszu. Wschodnim Mazowszu . Tym Mazowszu, gdzie ludzie mijając cię na ulicy mają śmierć w oczach i życzą Ci