Przejdź do głównej zawartości

2. A bo ja mieszkam w absurdzie, proszę pana.

Jest sobie dzień. Deszczyk pada od zeszłego wtorku, wiosna w chwale i glorii jesiennej aury. Robię coś w pokoju na laptopie, popijam herbatkę, kawkę, zagryzam jarskim leczem. Przybiega wtem roześmiana współlokatorka oznajmiająca, że koniecznie, ale to  naprawdę bardzo koniecznie muszę to zobaczyć. Ja jestem człowiekiem spokojnym, akceptującym niedogodności losu i nagłe awarie prądu, wody, Internetu w moim mieszkalnym przybytku. Ba, zaakceptowałam nawet sufit na wysokości niecałych dwóch metrów, dzięki czemu mam nieskończony ubaw z moich wysokich znajomych, którzy przybierają u mnie pozę dorodnego Golluma.
Podążam za współlokatorką na korytarz przed mieszkaniem, patrzymy na okno w dachu, a raczej jego brak. Patrzymy na pustą dziurę. Wicher tego dnia był tak silny i zdenerwowany, że wyżył się na naszym oknie z gracją i mottem tych panów




Po napędzonej przez powyższe wydarzenie karuzeli śmiechu, piszę wiadomość do przyjaciela brzmiącej coś jak tej słuchaj, okno nam wyjebało z dachu i deszcz zalewa nam piętro iks de. Nie ma morału, bo następnego dnia administracja znalazła te okno i wstawiła na swoje miejsce, a pęknięcie w plastiku zalepiła plasterkiem to znaczy taśmą. Do dziś przecieka. My mieszkańcy nie zwracamy na to uwagi, bo choć bunkrów nie ma, też jest zajebiście. Podróżujące okno to pikuś w porównaniu z zepsutym piekarnikiem (kaj ja tera pizze zrobie?!), odcięciem gazu bo roboty na drodze obok huknęły w nie tę rurę co trzeba i przez dwa dni chodziliśmy wszyscy pachnący świeżym autobusem pełnym żuli. Mój przybytek ma to do siebie, że dramat ludzki wywołujący łzy, rozpacz i koklusz z krupem pojawia się wtedy, gdy braknie alkoholu bądź tytoniu w środku nocy.
Zgadliście, mieszkam w akademiku. Miejscu, gdzie kończy się logika, miejscu gdzie odgłosy cudzego seksu za ścianą, pod podłogą, nad sufitem czy za piekarnikiem nie dziwią nikogo, miejscu, gdzie największym dobrem jest posiadanie żelazka czy suszarki, miejscu gdzie choinką na święta zostaje góra butelek po piwie przystrojona lampkami.
Czasem czuję się za stara na to miejsce, ale z drugiej strony tylko w akademiku mogę być świadkiem takich niesamowitych rzeczy jak cięcie chleba mieczem w locie. Poważnie.
Jest sobie dzień. Słońce świeci, czerwiec w pełni, a ja podśpiewuję sobie tę zaiste zacną piosenkę…

…i zastanawiam się, czyjemu zepsutemu jedzeniu w lodówce dać bilet do śmietnika w jedną stronę.

Ejmen.

Komentarze