Przejdź do głównej zawartości

3. Kiedy jeden moment tworzy sieć kosmosów

Pamiętam taki ważny moment we wczesnym dzieciństwie. Spędzałam czas na beztroskiej zabawie z córką sąsiadki z naprzeciwka. Córka sąsiadki z naprzeciwka charakteryzowała się tym, że grała na skrzypcach. Miałyśmy tak po pięć, sześć lat. Jako radosne, ciekawskie dziecko błagałam koleżankę, by pozwoliła mi potrzymać to piękne drewniane pudełko z patyczkiem. Miliony minut później zdołałam uzyskać jej zgodę, a po kolejnych miliardach udało mi się ją namówić, by zagrała cokolwiek. Umotywowałam to trzeźwym argumentem, że przecież nigdy nie słyszałam dźwięku skrzypiec na żywo. Pamiętam że kazała mi zatkać uszy, bo to głośne jest. Nie zatkałam. W zamian usłyszałam najgłośniejszy, najpiękniejszy dźwięk, jaki mi było dane usłyszeć w moim krótkim wówczas życiu.
Po powrocie do domu ogłosiłam iż Matko, Ojcze, pragnę wyrazić pilną potrzebę studiowania tajników gry na skrzypcach. Głęboko wierzyłam, że tak wysokiej rangi argument ukruszy kochające serducha rodzicieli i następnego dnia znajdę się w wyżej wspomnianej placówce.
No nie zadziałał. Może dlatego, że jako pięcioletnie dziecko nie umiałam tak ładnie składać zdań i to, co w mojej głowie było oczywistą oczywistością, pięknie brzmiącą polszczyzną, wołaniem o edukację muzyczną, w uszach moich rodziców wyszło coś na kształt Mamoooo, tatoooo, koleżanka gra na skrzypcach, ja też chcęęęęęęę, mamoooo. Skrzyyyypceeeeee, ja chcę grać na skrzypcaaaaach. No coś w ten deseń. Tak czy siak, męczyłam o te skrzypce przez kolejne dziesięć lat, dopiero za jedenastym rokiem otrzymując w prezencie urodzinowym tani instrument ze sklejki, który stał się jedną  moich najukochańszych rzeczy. Mama moja do dziś argumentuje, że posłałaby mnie do szkoły muzycznej, ale była święcie przekonana że ta nasza lokalna jest płatna…. Tylko, że nie była. Mniejsza o to. Posłała mnie później na płatny angielski, bo wolała przeznaczyć pieniądze na coś bardziej praktycznego. W pełni zrozumiała decyzja.
Pamiętam ten moment bardzo dobrze, bo wpłynął na resztę mojego życia, na wiele decyzji, na rozwój mojego gustu muzycznego, na mój słuch, wrażliwość i inne zjawiska pogodowe. Tamten moment był bardzo, bardzo podobny do sceny z tego filmu:
  
(a konkretniej pierwsze sekundy, dalsze są jak moja wizja w razie spełnienia marzenia)


Pamiętam też inny moment, jak będąc w wieku wczesnopodstawówkowym w księgarni, wynalazłam Białego Kła Jacka Londona. Miał ładną okładkę z wilczkiem i było na niej dużo śniegu. Kupiłam bez większego zastanowienia. Przeczytałam tego nieszczęsnego Białego Kła jakieś tysiąc razy, oglądając w międzyczasie Śnieżne Psy (Psie zaprzęgi, Alaska, zima, śnieg). Zakochałam się wtedy w Alasce. I w psach husky. I w mushingu. I w drewnianych chatkach. Jakiś czas później w Ameryce.

Pamiętam też moment, w którym poznałam jednego z moich najlepszych przyjaciół. Miałam cztery lata, mama odbierała mnie z przedszkola. Wsiadłyśmy do samochodu, pojechałyśmy w siną dal po mieście. Zaparkowałyśmy na chwilę w celu załatwienia czegoś przez mamę. Po kilku długich minutach moja mama wsiada do samochodu z półrocznym kociakiem. Był z nami przez piętnaście lat i przysięgam nikt nie umiał mnie lepiej pocieszyć niż on, nikt nie pomagał mi w nauce tak dobrze jak on, nikt nie miałczał tak niskim basem jak on, nikt z taką gracją nie atakował moich nóg. Był wiernym fanem mojego rzępolenia na skrzypcach, mojego rysowania, cudownie modelował do zdjęć, przeprowadzał ze mną długie, filozoficzne dyskusje, oglądał filmy, a z tatą zawsze razem wspólnie słuchali muzyki klasycznej. Od jego śmierci mija pięć lat, a ja będąc w domu rodzinnym za każdym razem przyłapuję się na tym, że trzeba kupić jedzenie dla kota, bo się skończyło. Tak czy siak, nauczył mnie prawdziwej przyjaźni i niewiele znam osób, które dorównywałyby mojemu kotu. A te, które dorównują, bądź przewyższają, otrzymują ode mnie honorowy medal przyjaciela.
Pamiętam też wiele innych momentów z tego wczesnego dzieciństwa, które jak te motyle skrzydła co wywołały cyklon w Azji, wywołały też serię cyklonów i w moim życiu. Zdumiewające jest to, że każdy człowiek na ziemi ma taki moment. No dobra, to jest całkiem normalne, to jedna ze składowych postaci człowieka. Ale jakby głębiej się nad tym zastanowić, wychodzi z tego jedyny w swoim rodzaju kosmos. Ze wszystkimi ludźmi na całej ziemi, wychodzi całe mnóstwo kosmosów. Sieć kosmosów. Mało tego, te kosmosy się zazębiają. Gdyby koleżanka nie grała na skrzypcach, ja nie nauczyłabym się jedenaście lat później solówki z Tangerine Led Zeppelinów, której słuchałby z uśmiechem mój kot. Ba, nie słuchałabym Led Zeppelinów w ogóle. Choć kto wie... Ha, właśnie nie wiadomo! Gdybym tamtego dnia w księgarni nie przyszła dostawa z „Białym Kłem”, nie zakochałabym się w Alasce, a później i w Ameryce.

A wiecie co jest najlepsze? Takie momenty pojawiają się przez całe życie, a karuzela sieci kosmosów zazębia się przez to jeszcze bardziej.

No nikt nie przekona mnie, że to nie jest fascynujące.

Komentarze