Pamiętam taki ważny moment we wczesnym dzieciństwie. Spędzałam
czas na beztroskiej zabawie z córką sąsiadki z naprzeciwka. Córka sąsiadki z
naprzeciwka charakteryzowała się tym, że grała na skrzypcach. Miałyśmy tak po
pięć, sześć lat. Jako radosne, ciekawskie dziecko błagałam koleżankę, by
pozwoliła mi potrzymać to piękne drewniane pudełko z patyczkiem. Miliony minut
później zdołałam uzyskać jej zgodę, a po kolejnych miliardach udało mi się ją
namówić, by zagrała cokolwiek. Umotywowałam to trzeźwym argumentem, że przecież
nigdy nie słyszałam dźwięku skrzypiec na żywo. Pamiętam że kazała mi zatkać
uszy, bo to głośne jest. Nie zatkałam. W zamian usłyszałam najgłośniejszy,
najpiękniejszy dźwięk, jaki mi było dane usłyszeć w moim krótkim wówczas życiu.
Po powrocie do domu ogłosiłam iż Matko, Ojcze, pragnę
wyrazić pilną potrzebę studiowania tajników gry na skrzypcach. Głęboko
wierzyłam, że tak wysokiej rangi argument ukruszy kochające serducha rodzicieli
i następnego dnia znajdę się w wyżej wspomnianej placówce.
No nie zadziałał. Może dlatego, że jako pięcioletnie dziecko
nie umiałam tak ładnie składać zdań i to, co w mojej głowie było oczywistą
oczywistością, pięknie brzmiącą polszczyzną, wołaniem o edukację muzyczną, w
uszach moich rodziców wyszło coś na kształt Mamoooo, tatoooo, koleżanka gra na
skrzypcach, ja też chcęęęęęęę, mamoooo. Skrzyyyypceeeeee, ja chcę grać na
skrzypcaaaaach. No coś w ten deseń. Tak czy siak, męczyłam o te skrzypce przez
kolejne dziesięć lat, dopiero za jedenastym rokiem otrzymując w prezencie
urodzinowym tani instrument ze sklejki, który stał się jedną moich najukochańszych rzeczy. Mama moja do
dziś argumentuje, że posłałaby mnie do szkoły muzycznej, ale była święcie
przekonana że ta nasza lokalna jest płatna…. Tylko, że nie była. Mniejsza o to.
Posłała mnie później na płatny angielski, bo wolała przeznaczyć pieniądze na
coś bardziej praktycznego. W pełni zrozumiała decyzja.
Pamiętam ten moment bardzo dobrze, bo wpłynął na resztę mojego
życia, na wiele decyzji, na rozwój mojego gustu muzycznego, na mój słuch,
wrażliwość i inne zjawiska pogodowe. Tamten moment był bardzo, bardzo podobny
do sceny z tego filmu:
(a konkretniej pierwsze sekundy, dalsze są jak moja wizja w
razie spełnienia marzenia)
Pamiętam też inny moment, jak będąc w wieku
wczesnopodstawówkowym w księgarni, wynalazłam Białego Kła Jacka Londona. Miał
ładną okładkę z wilczkiem i było na niej dużo śniegu. Kupiłam bez większego
zastanowienia. Przeczytałam tego nieszczęsnego Białego Kła jakieś tysiąc
razy, oglądając w międzyczasie Śnieżne Psy (Psie zaprzęgi, Alaska, zima,
śnieg). Zakochałam się wtedy w Alasce. I w psach husky. I w mushingu. I w
drewnianych chatkach. Jakiś czas później w Ameryce.
Pamiętam też moment, w którym poznałam jednego z moich
najlepszych przyjaciół. Miałam cztery lata, mama odbierała mnie z przedszkola.
Wsiadłyśmy do samochodu, pojechałyśmy w siną dal po mieście. Zaparkowałyśmy na
chwilę w celu załatwienia czegoś przez mamę. Po kilku długich minutach moja
mama wsiada do samochodu z półrocznym kociakiem. Był z nami przez piętnaście
lat i przysięgam nikt nie umiał mnie lepiej pocieszyć niż on, nikt nie pomagał
mi w nauce tak dobrze jak on, nikt nie miałczał tak niskim basem jak on, nikt z
taką gracją nie atakował moich nóg. Był wiernym fanem mojego rzępolenia na
skrzypcach, mojego rysowania, cudownie modelował do zdjęć, przeprowadzał ze mną
długie, filozoficzne dyskusje, oglądał filmy, a z tatą zawsze razem wspólnie
słuchali muzyki klasycznej. Od jego śmierci mija pięć lat, a ja będąc w domu
rodzinnym za każdym razem przyłapuję się na tym, że trzeba kupić jedzenie dla
kota, bo się skończyło. Tak czy siak, nauczył mnie prawdziwej przyjaźni i
niewiele znam osób, które dorównywałyby mojemu kotu. A te, które dorównują,
bądź przewyższają, otrzymują ode mnie honorowy medal przyjaciela.
Pamiętam też wiele innych momentów z tego wczesnego
dzieciństwa, które jak te motyle skrzydła co wywołały cyklon w Azji, wywołały
też serię cyklonów i w moim życiu. Zdumiewające jest to, że każdy człowiek na
ziemi ma taki moment. No dobra, to jest całkiem normalne, to jedna ze
składowych postaci człowieka. Ale jakby głębiej się nad tym zastanowić,
wychodzi z tego jedyny w swoim rodzaju kosmos. Ze wszystkimi ludźmi na całej
ziemi, wychodzi całe mnóstwo kosmosów. Sieć kosmosów. Mało tego, te kosmosy się
zazębiają. Gdyby koleżanka nie grała na skrzypcach, ja nie nauczyłabym się jedenaście
lat później solówki z Tangerine Led Zeppelinów, której słuchałby z uśmiechem
mój kot. Ba, nie słuchałabym Led Zeppelinów w ogóle. Choć kto wie... Ha, właśnie nie wiadomo! Gdybym
tamtego dnia w księgarni nie przyszła dostawa z „Białym Kłem”, nie zakochałabym
się w Alasce, a później i w Ameryce.
A wiecie co jest najlepsze? Takie momenty pojawiają się
przez całe życie, a karuzela sieci kosmosów zazębia się przez to jeszcze
bardziej.
No nikt nie przekona mnie, że to nie jest fascynujące.
Komentarze
Prześlij komentarz